W lesie się już porządnie zazieleniło i trawa całkiem spora już urosła na łąkach; aż się prosi o sianokosy. Jeszcze niedawno można było w lesie dostrzec ze sporej odległości sarny pasące się na polanach. Wszystkie tajemnice życia zwierząt leśnych zostały ukryte pod welonem zieleni. Zwierzęta są już bezpieczniejsze za tą naturalną kotarą, jaką Pan Bóg dla nich utkał osobiście. Zające biegają po ścieżkach. Sarny po cichu stąpają, tupią arogancko jeże. Ruch dla ludzkiego oka niewidoczny, trwa i toczy się po autostradach leśnych. Nikogo nie dziwią utarte ścieżki, które możemy zaobserwować w lesie. Jest ich pełno. Co jednak najszybciej przemknie po lesie? Co najszybciej pokona spory dystans i osiągnie swój cel? Strzała.
Wiadomo, że sama nie pokona drogi. Potrzebny jest łuk, łucznik i cel, ku któremu strzała będzie zmierzać. Nie spotkałem i raczej nie wyobrażam sobie łucznika, który strzela do niczego, „tak sobie”, w powietrze. Jako dzieci także, rzucając cokolwiek, choćby „tak sobie”, mieliśmy obrany cel. Jak się rzucało w lesie, to w drzewa, czyli zawsze do obranego celu.
O tym jakie widzimy powiązania pomiędzy łucznikiem, lasem i nami strzałami chcemy się z Wami podzielić. I w ogóle, jak to się ma do Szensztatu? Otóż, jak już wspominałem, strzała jest tak dobrze ułożona, że dopóki łucznik jej nie wyciągnie z kołczanu, to ona bezpiecznie tam leży, dobrze ulokowana. Strzały w kołczanie są różne. Jedne wychodzą naprzód przed inne wołając: Ja teraz! Ja teraz! Innym się wydaje, że jak przeczekają, to może nikt ich nie zatrudni. Jeszcze inne w gotowości czekają, aż łucznik je weźmie i wystrzeli w wybranym kierunku, do znajomego sobie tylko celu. Jednak wszystkie one, jak jedna, wyruszą w drogę o poranku. Jedne bez wahania, gdy poczują ciepły dotyk dłoni łucznika, powiedzą sobie w sercu: jestem gotowy i bez obawy dają się posadzić na cięciwie. Gdy łucznik łuk podnosi i napina cięciwę, strzała nabiera powietrze w płuca i szepcze do łucznika: poślij mnie, gdzie zechcesz. Na jaką odległość może posłać łucznik te strzały? Daleko, bo na odległość dnia jednego. Start o poranku, a wieczorem powrót do rąk łucznika. Strzały są zbyt cenne, niepowtarzalne, wyjątkowe, by je pozostawić w lesie. Wszystkie są odnajdywane u celu swej podróży, gotowe, by jak dzieci opowiedzieć jeszcze raz wszystko, ze szczegółami i wrażeniami, z radościami i trudnościami, z doświadczeniem przebytej już drogi i doświadczeniem samego siebie w drodze. Im prościej, tym lepiej. Niektóre nie tracąc czasu, już w drodze, mając stałe łącze oddają siebie i każdy przebyty centymetr.
Pewnie wszyscy zdążyli zaobserwować, patrząc z boku, że strzała nie leci w linii prostej nad ziemią, ale łucznik unosi łuk lekko w górę, zależnie od tego jak daleko ma wystrzelić swoją strzałę. Im dalej, tym wyżej. Stając za łucznikiem strzała wydaje się lecieć po linii prostej, ale z perspektywy łucznika widać ten paraboliczny tor lotu. Tak, każdy łucznik śledzi wzrokiem swoją strzałę i jej w locie towarzyszy. Ta świadomość obecności jest źródłem odwagi i pewności konieczności przybywania właśnie tej drogi, właśnie w ten, a nie inny sposób.
Sama strzała ma także swoją konstrukcję. Ma trzy lotki, drzewiec (tak go nazwę) i grot, który dzięki swej masie, niejako ciągnie strzałę do przodu. Z kolei łuk w ręku łucznika składa się z drewnianej części, która napręża cięciwę i samej cięciwy pewnie na tej drewnianej części zaczepionej.
Łukiem Bożym jest Jego wszechmoc i powiedzmy sobie, że jest nią drewniana część łuku, a cięciwą Jego miłość i miłosierdzie jakie ma nad nami i dla nas. On wie czego potrzebujemy i da nam to we właściwym czasie. Poprowadzi właściwą i konieczną drogą, abyśmy mogli oddać Mu niepodzielnie jako „wolni wioślarze” nasze siły i serce. Łucznikiem, którego Bóg używa jest Maryja. Ona zna Jego pragnienia i nieomylnie je wypełnia. My – strzały – mamy wystarczająco prostą i skomplikowaną konstrukcję. Są trzy lotki, które stabilizują lot: wiara, nadzieja i miłość. Muszą być trzy jednakowo mocne. Dwie to za mało. Wiara i nadzieja bez miłości skierowanej do osobowego i prawdziwego Boga są magią. Nadzieja i miłość bez wiary zakorzenionej w wierze i mądrości Kościoła zaprowadzi nas na manowce o nazwie: „wydaje mi się”. Wiara i miłość bez nadziei złożonej w Bogu nie będzie pewnością posiadania dóbr obiecanych przez Boga pomimo przeciwności. Nie będzie całą prawdą, bo przecież i wiara, i nadzieja, i miłość opierają się na prawdzie. Nie wspomnę o tym, że gdy tylko myślimy sercem, to szybko zmieniamy kochanków, bo nie umie ono rozpoznać swego Oblubieńca i być Mu wierne. Gdy tylko wierzymy stajemy się szamanami zaklinającymi rzeczywistość, demolującymi ją pychą podpiętą do czegoś., albo gdy mamy tylko nadzieję, to bez wiary i miłości zatrzymuje się ona tylko na rzeczach widzialnych, których nie możemy zabrać ze sobą po przekroczeniu granicy życia doczesnego, ponieważ mamy konstrukcję duchowo-cielesną wycelowaną w niebo. Te lotki można porównać do klap w samolocie. Są silniki i maszyna rozpędzi się na pasie startowym, ale nie wystartuje, nie wzniesie się, nie skieruje w żadnym kierunku. Samolot jest uziemiony wbrew swemu przeznaczeniu tylko dlatego, że pilot stwierdził, że są jakieś niepotrzebne klapy. Można się nim tylko po ziemi, mówiąc dosłownie i w przenośni, „przejechać”. Czym będzie drzewiec strzały? Będzie silną wolą, bo nikt za nas nie chwyci sterów naszego życia. Nikt za nas nie powierzy się i nie poświęci MTA. Nikt za nas nie wybierze tego, ku czemu kieruje nas wiara, nadzieja i miłość skierowana ku Bogu żywemu. Nikt za nas nie da Bogu zielonego światła, pozwalając Mu na wszystko. Nikt za nas nie wykona tej pracy nad sobą, do której Bóg nas zaprasza. Nikt za nas nie wykona skoku wiary. Nikt za nas nie przepracuje naszej przeszłości z Bogiem, zatapiając ją w Jego miłosierdziu. Nikt za nas nie przylgnie do ciepłej dłoni Łucznika. Nikt za nas nie zrealizuje Bożego planu dla naszego życia, bo Pan potrzebuje naszej świadomej współpracy. Nikt za nas nie zatopi się i nie zatraci swej woli w Bogu. Nikt za nas nie złączy swej woli z Jego wolą, która jest grotem głęboko zakorzenionym w sercu każdego człowieka i człowiek będzie nieszczęśliwy, dopóki w Nim nie odnajdzie wszystkiego i siebie. Nikt.
Tajemnica wykorzystywania naszej wolności jest tajemnicą odkrytą dla Niego, pełną możliwości i wyborów zmierzających do Niego lub w przeciwnym kierunku. Ja i ty. Naprawdę prosta i skomplikowana konstrukcja. On, najczulszy Ojciec ma upodobanie w zajmowaniu się nami, Jego dziećmi.
Droga jaką strzała pokonuje jest drogą jednego dnia. Można tak chyba powiedzieć, że zawsze o poranku siadamy na cięciwę łuku zdając się na Opatrzność Bożą i w drogę. Prowadzić nas będzie i towarzyszyć miłość i miłosierdzie, wszechmoc Boga. Sama droga nie jest dla nas oczywista. Szukamy stabilizacji i foteli, w których usiądziemy głęboko zadowoleni ze schematów, które sobie wypracowaliśmy i nas zadawalają, ale Bóg może i będzie nas zaskakiwał. Dlaczego? Ta droga, która wydawała się być linią prostą może okazać się drogą z pętlami dokoła drzew, albo przez krzaki i chaszcze, które mogą nas smagać po twarzy i rękach, sercu i woli, mogą drażnić te wygibasy życiowe nasz ukryty egoizm, obnażać rzeczywisty obraz nas samych. Cóż możemy powiedzieć na te ewentualności? To samo, co na początku lotu: jestem gotowy, przygotowałaś mnie Matko, a nawet jeżeli jest coś ciężko przełknąć, to: Ty Matko wiesz wszystko, pomożesz mi. Ty sama posłałaś mnie „tu i teraz”. Daj mi zrozumieć Ojca, który mówi do mnie przez wydarzenia. Nam się wydaje, że to są pętle i beczki, które zostały nam zafundowane do wykonania, ale jak popatrzymy na to z perspektywy Boga, to na linii czasu jest to kolejny ważny etap, przystanek, zadanie, wyzwanie wyrywające nas z samozadowolenia, samo zaspokojenia i kierujące nas ku Bogu, wzywające nas do uległości Jemu. W Jego oczach to ciągle jest linia prosta. On po prostu wygląda spodziewanego owocu przylgnięcia wolą i pragnieniami do Jego woli i pragnień. Jeżeli droga prosta albo przez krzaki z pętlami, to: Bogu niech będą dzięki! Wszystko pochodzi z dobrej ręki Boga. On daje najwyborniejsze wino i najtłustsze mięso swoim dzieciom.
Wystartowaliśmy, pokonaliśmy drogę, lądujemy w dobrej ręce Boga. Bierze nas w dłonie jak diament w Rękawiczkach. Maryja, jeżeli tak można powiedzieć jest ulubioną parą „Rękawiczek” Boga, bo w Niej i przez Nią objawia swą dobroć i miłość względem nas, o czym już wielokrotnie mówiliśmy. Cały bagaż podróży, jeżeli nie na bieżąco Jej oddawany i odkrywany, teraz staje się darem naszej wdzięczności za wszystko, co nam uczynił Bóg. Stajemy w postawie Maryi z Maryją. Możemy jeszcze raz poznać, uznać i wyznać z wdzięcznością, że widzieliśmy rękę Boga, która nas prowadziła przez może nie najprostsze sprawy, może błahe w oczach świata, może prozaiczne i powtarzalne, codzienne, ale upragnione przez Niego. Miłość z jaką to wszystko przyjęliśmy i wykonaliśmy urosła? Tak!? Właśnie! Miłość jest tą cechą, która ma nas wyróżniać w świecie, miłość zakotwiczona w Bogu, w Nim zakorzeniona, płodna potęgą Jego miłości.
Zobaczcie, zauważajcie, obserwujcie uważnie jaką miłością nas ukochał Ojciec, skoro z taką troskliwością planuje każdy detal naszej codzienności. Mówi do nas językiem wydarzeń, który, jeżeli się nauczymy odczytywać, to nie będziemy mieli wrażenia, że On milczy albo do nas mówi po węgiersku. On jest Miłością i chce nas formować będąc w nieustannym dialogu, wspomagając naszą czasami nieudolną miłość swoją łaską.
Mariusz Borkowski (Liga Rodzin archidiecezja katowicka)
o. Kentenich o czci Matki Bożej w miesiącu maju fragmenty konferencji wygłoszonej 1 maja 1945 roku w Kościele Parafialnym w Ennabeuren, w czasie powrotu z obozu zagłady w Dachau. Nasze…
Człowiek współczesny coraz bardziej pozbawiony jest więzi, które są podstawą jego duchowego rozwoju. Kolektywizm jest herezją antropologiczną, tzn. błędną nauką, która zwraca się przeciwko człowiekowi. Nie tylko – jak naturalizm…