Bł. Richard Henkes – męczennik miłości bliźniego i budowniczy pomostów między narodami

s. dr M. Marcelina Migacz ISSM

Bł. Richard Henkes  – męczennik miłości bliźniego i budowniczy pomostów między narodami

Wstęp

Kościół Katolicki wyniósł do chwały ołtarzy nowego błogosławionego, ks. Richarda Henkesa, pallotyna. Beatyfikacji dokonał ks. kard. Kurt Koch 15 września 2019 r. w katedrze św. Jerzego w Limburgu, w Niemczech. Wydarzenie to ma znaczenie dla Ruchu Szensztackiego także w Polsce. R. Henkes jest kolejną osobą wybraną przez Boga na orędownika ludzi, której drogi skrzyżowały się z naszym Ojcem Założycielem. Należał do grona pierwszych sodalisów, wychowanków o. J. Kentenicha. Jego działalność duszpasterska była związana z terenami naszej Ojczyzny, jak: Kietrz, Branice, Ząbkowice Śląskie, Zabrze, Bytom, Racibórz. Powyższe argumenty przemawiają za tym, by poświęcić uwagę tej ciekawej postaci nowego błogosławionego Kościoła Katolickiego.

Pierwsze lata życia

R. Henkes urodził się 16 maja 1900 r. w Ruppach obok Monatabaur, w Nadrenii. Dwa dni później został ochrzczony. Jego rodzicami byli Anna Katharina Henkes z d. Schlotter (1862-1950) i Peter Henkes (1866-1939). Rodzina miała trzynaścioro dzieci, z których czwórka zmarła w dzieciństwie. R. Henkes wychowywał się w gronie czterech braci i czterech sióstr. Od najmłodszych lat wszystkie dzieci pomagały w gospodarstwie. Łączyły ich serdeczne więzi. Ojciec z zawodu był kamieniarzem i często przebywał poza domem. Religijnym wychowaniem dzieci zajmowała się matka. R. Henkes siedem lat uczęszczał do szkoły w Ruppach. Miejscowość należała do parafii Meudt. W każdą niedzielę pallotyni z Limburga odprawiali w niej Mszę św. Często przyjeżdżali misjonarze z Kamerunu i opowiadali o swojej pracy. Wówczas Richard poczuł głos powołania i pragnął zostać misjonarzem. W 1912 r. rozpoczął naukę w pallotyńskim Domu Studiów w Vallendar. Rodzice za jego mieszkanie w internacie płacili produktami naturalnymi. Serdeczne więzi z rodziną sprawiły, że w czasie nauki i w kolejnych latach odczuwał silną tęsknotę za domem. Zawsze pamiętał o swoich bliskich i utrzymywał z nimi kontakt.

Nauka w szkole Pallotynów i Sodalicja Mariańska

Nauka w Vallendar rozpoczęła się 25 września 1912 r. Klasa liczyła 38 uczniów, wśród których czuł się zagubiony. Nigdy nie był najlepszy w nauce, ale dzięki wytrwałości zdobywał dobre stopnie. Silną tęsknotę za domem złagodziła obecność takich osób, jak: Josef Engling, Heinrich Schulte, Josef Hagel, Hans Wormer i Karl Kubisch. Dwaj ostatni stali się jego najserdeczniejszymi przyjaciółmi. Karla, pochodzącego z Górnego Śląska, często zabierał na wakacje do rodzinnego domu, wiele korespondowali.

R. Henkes wraz z wymienionymi wyżej kolegami kursowymi zaangażował się w Sodalicję Mariańską, założoną przez ojca duchownego J. Kentenicha. Duchowe dążenia i więzi w Kongregacji pozwoliły mu pokonać stresy, zwątpienia, ukończyć szkołę oraz pielęgnować powołanie. Ważną rolę w jego życiu odgrywał o. J. Kentenich, który stał się jego kierownikiem duchowym. Imponowała mu jego pobożnością maryjna i nowoczesna pedagogika. Zachwycały go: praca nad sobą, samowychowanie, kształtowanie charakteru. Był zapalonym sodalisem.

W tym okresie ujawniły się jego cechy osobowościowe, jak odpowiedzialność i umiłowanie prawdy. Był łącznikiem grupy. Traktował to zadanie poważnie. Potrafił zachwycać i mobilizować. Kolegom zwracał uwagę, by rzetelnie wypełniali swoje obowiązki, sami je sobie zadawali, poważnie traktowali duchowy rozkład dnia, modlitwę, kontakty listowe. Wierzył w ideały i dążył do nich. Jako myśl przewodnią swego życia wybrał słowa: aut nihil, aut Caesar – wszystko, albo nic. Późniejsze lata pokazały, iż rzeczywiście wypełniły się w jego życiu.

I wojna światowa

Od wybuchu wojny R. Henkes pełnił rolę łącznika swojej grupy. Powoli jego koledzy byli powoływani do wojska. Był świetnym ogniwem łączącym żołnierzy z Szensztatem, szczególnie sodalisów. Czasem jednak okazywał im niezrozumienie, gdy nie przysyłali korespondencji, lub zaniedbywali dążenia duchowe. Sam pragnął wstąpić do wojska. Czekał na osiągnięcie odpowiedniego wieku 18 lat. Przed wezwaniem do armii zdał egzaminy w gimnazjum w Montabaur, dzięki czemu mógł zostać oficerem. Był ambitny, radosny, otwarty na świat.

R. Henkes 21 czerwca 1918 r. zgłosił się do koszar w Griesheim, a później Darmstadt. Tutaj zetknął się z nieznaną mu rzeczywistością cierpienia, śmierci, braku moralności. Był wstrząśnięty postawą kolegów i przełożonych w armii. W listach pisanych do o. Kentenicha stwierdzał, że: „Brak obyczajowości jest, można by rzec, chlebem powszednim żołnierzy. Od rana do wieczora ciągle ta sama gadanina i ta sama głupota”. Doświadczał problemów związanych z cielesnością, wyśmiewaniem tej sfery i tolerowaniem niemoralnego życia innych. W listach do ojca duchownego,kolegów odważnie nazywał „świniami”: „Dużą przeszkodą w pracy jest zawsze zmysłowość. Na początku sądziłem, że jestem całkowicie pewny; ale teraz muszę mówić inaczej. Oto niebezpieczeństwa. Wszyscy towarzysze w pokoju to świnie. Nawet nie śniłem, że usłyszę kiedyś zwroty, które ich prowadzą. Nawet przełożeni nie są w tym względzie lepsi, z wyjątkiem naszego dowódcy kaprala. Inni wraz z podporucznikami w moich oczach to tylko świnie”[1].

Młody rekrut doświadczył również trudności w pielęgnowaniu życia duchowego, modlitwy, pracy nad sobą. Wpłynął na to brak obyczajowości w wojsku, rzadki kontakt z kościołem, brak czasu, a także lenistwo. Zrozumiał sytuację kolegów przebywających na froncie, których kiedyś ganił za to, czego sam stał się świadkiem. Czuł się sobą rozczarowany, ale jednocześnie podejmował próby zmiany sytuacji, poprawy. Tęsknił za Szensztatem, za sanktuarium, Matką Bożą. Zrozumiał, jak bardzo trzeba walczyć o ideały w życiu dalekim od zacisza seminarium. Uczucia wyrażał w korespondencji z o. Kentenichem. Prosił go o przysłanie religijnej literatury i czasopisma MTA.

Kolejnym wstrząsem dla R. Henkesa była śmierć najlepszego przyjaciela Hansa Wormera. Ciężko ranny został jego brat Karl. W październiku poległ kolega Josef Engling. Zaczął krytycznie patrzeć na wojsko i politykę. Całkowicie wygasła w nim pierwotna fascynacja życiem żołnierskim. Nie chciał już iść na front, by być „mięsem armatnim”. W dniu 26 listopada 1918 r. mógł wrócić do Szensztatu. Tutaj pojawiły się nowe trudności. Uczniowie, którzy byli na wojnie, różnili się od pozostałych. Przeszli szkołę życia, w której nie wszystkie egzaminy zdali pozytywnie. W trudnych warunkach doświadczyli i odkryli także ciemne strony swojej osobowości. R. Henkesa zaczęły nurtować pytania dotyczące sfery praktyczno-życiowej i religijnej. Powoli wchodził w okres kryzysu. Jednocześnie kontynuował drogę powołania. W 1919 r. zdał maturę i wstąpił do Stowarzyszenia Księży Pallotynów w Limburgu. W 1921 r. złożył pierwszą profesję.

Kontakt z o. J. Kentenichem

W pierwszych latach formacji w Stowarzyszeniu R. Henkes utrzymywał ścisły kontakt z ojcem duchownym. Ojciec Kentenich towarzyszył mu na drodze powołania. Bardzo dobrze znał swego wychowanka. Po śmierci J. Englinga, zlecił mu napisanie wspomnień o tym koledze z klasy i współbracie z Sodalicji. Wiedział, że R. Henkes, z charakterystycznym dla siebie umiłowaniem prawdy zrobi to obiektywnie i dobrze. I nie pomylił się. Do dzisiaj jego tekst  jest źródłem cennych informacji na temat życia J. Englinga w czasie nauki i stosunków z kolegami. R. Henkes pisze m. in. w 1920 r.:

„Chociaż nigdy nie byłem w poufałych i bliskich relacjach z Englingiem, chcę spróbować opisać jego życie zewnętrzne, na ile pamięć pozwoli mi to odtworzyć. Podziwiam drogiego zmarłego kolegę z klasy, któremu wielu z nas i ja, okazało wiele niesprawiedliwości w ostatnich dniach życia; poruszony litością zabrałem się do napisania tego zgodnie z całą prawdą. (…) Jakim był Engling w studiowaniu i na zajęciach? Od samego początku cechowały go pracowitość i sumienność. W trakcie studiów był prawdopodobnie najcichszy i najbardziej uważny w klasie. Wszystkie przedmioty wzbudzały w nim zainteresowanie, nawet, gdy brak wrodzonych umiejętności utrudniał mu naukę. Popełniał znaczne błędy językowe, co sprawiało mu trudności zarówno w językach obcych, jak i w niemieckim. Nam dawało to dość radosne lekcje i rekreację (…). Engling osiągnął jednak coś bardzo ważnego dzięki swoim studiom i ćwiczeniom fonetycznym i uważam, że nauka niemieckiego była jego ulubionym przedmiotem. Interesował się wszystkim, a to, co było godne uwagi, wędrowało do jego papierowego pudełka. Oprócz studiowania uczył się także rosyjskiego i przez pewien czas miał kolekcję znaczków. (…) Od początku był prefektem Kongregacji. Pod jego kierownictwem praca szczególnie kwitła. Jak prawdziwy przywódca zorganizował dzieło w najdrobniejszych szczegółach. Niezauważalnie dla innych był motorem całego ruchu. Niestety, byłem pod jego niewielkim wpływem. Ale wiem, że Engling był bardzo dobrym sodalisem i przykładem dla wszystkich”[2].

W ostatnich latach przed złożeniem wieczystej profesji i przyjęciem święceń kapłańskich u R. Henkesa nasilił się kryzys, mający początek w okresie wojny. Sześć miesięcy służby wojskowej pozostawiło w nim rysę na całe życie. Przeżywał ciemną noc duszy. Nikomu się nie zwierzał. Jego problemy naświetlają jedynie listy pisane do o. J. Kentenicha. Otwarcie i szczerze pisał w nich o cierpieniach związanych z cielesnością, zmysłowością, tęsknotą za miłością. Życie wspólnotowe wydawało się sprawiać mu trudności, ograniczać jego wolność. Miał myśli samobójcze. Listy są pełne cierpienia. Nazywał siebie „niewiernym synem” lub „niewiernym dzieckiem”. Pisał, że nie jest w stanie wyrazić swego stanu psychicznego. Kryzys dotknął jego wiary. Wyrażał obawy, że spowiednik nie dałby mu rozgrzeszenia, gdyby znał stan jego duszy i umysłu.

W jego wewnętrznych zawirowaniach zauważalnym jest, że ojca duchownego darzył zaufaniem. Wiedział, że może otwarcie dzielić się problemami, „nazywając rzeczy po imieniu”. Nie ma listów, które o. J. Kentenich pisał do R. Henkesa, dlatego trudno określić, jak go prowadził i rozumiał. Trudno także dokładnie opisać i określić problemy, z jakimi zmagał się R. Henkes. Ojciec duchowny był jednak jedyną pomocą, której szukał. Jak każdy człowiek, drogę duchowej ciemności musiał przejść sam. Była dla niego przygotowaniem do cierpienia i ofiary z życia, dokonanej 20 lat później.

Ostatnie listy R. Henkesa pisane do o. J. Kentenicha dwa dni przed święceniami kapłańskimi pokazują, że odzyskał wewnętrzny spokój, choć miotało nim wiele wątpliwości. Do ojca duchownego pisał 3 czerwca 1925 r.: „Czysto teoretyczne trudności są w tej chwili całkowicie odsuwane, prawdopodobnie w odniesieniu do przyszłej pracy, ale na pewno powrócą, być może bardzo mocno, kiedy pierwszy raz dotknę rzeczywistości. (…) Z dnia na dzień zdaję sobie sprawę, że na pytania, które stawiałem nie mam odpowiedzi. (…). To nie tylko pokusa. Ale chcę czekać, czekać i słuchać głosu Boga. Zastanawiałem się przez całe życie i zawsze szukałem równowagi między ideałem a życiem i – nigdy nie znalazłem. Prawdopodobnie będzie tak w przyszłości. Najtrudniejsze i najbardziej niebezpieczne będą godziny, w których moje oczekiwania zawiodą mnie po raz pierwszy. Próbowałem już poczuć kapłaństwo, w którym rozczarowanie nie jest wykluczone. Moją najsilniejszą stroną jest ofiarne oddanie dla miłości.

Chcę zostać kapłanem ofiarnym, nosicielem krzyża innych. Muszę uszlachetnić poświęcenie, aby nie stało się poddaniem stworzeniom. Muszę odejść od potrzeby zachowania pięknego oblicza, by moja miłość rozciągnęła się na pogardę i zapomnienie. (…). Nie wiem, co nadchodzi, ale z mocą pasji, jaką posiadam, jestem przekonany, że mogę zrobić dużo, jeśli nie pójdę z nią w złym kierunku. Większa trudność polega na tym, że czasami moje zewnętrzne zachowanie nie odpowiada wewnętrznemu myśleniu i odczuciu. Jestem tak delikatny w środku, czasami moje zachowanie jest naprawdę trudne”[3].

Jeśli tworzę harmonię mojego samouświęcenia z apostolatem, wtedy pojawia się pewność, że nie mogę uświęcić się sam – Bóg musi to uczynić swoją łaską; Muszę słuchać Jego głosu, wczuć się w Jego działanie. W dziele przemiany: nie mogę nic zrobić, Bóg działa swoją łaską, mogę być tylko ofiarą przebłagalną, nosicielem krzyża, piorunochronem gniewu Bożego, jeśli odpokutuję za innych ludzi, jest wolna droga dla Bożej łaski. W przeszłości chciałem zrobić wszystko sam, teraz widzę, że nic nie mogę zrobić; ale jedną rzecz mogę poświęcić dla innych. (…) Dziewicy Maryi oddałem swoje święcenia i poświęcenie. Jeśli bierze mnie za narzędzie i robi to dobrze, to chcę być szczęśliwy także w pokusie, krzyżu i smutku. Matka daje je jako błogosławieństwo. Wielebny, Ty również mnie pobłogosław”[4]. Na odwrotnej stronie o. J. Kentenich zanotował sobie notatkę, by napisać R. Henkesowi życzenia.

R. Henkes przyjął święcenia kapłańskie 6 czerwca 1925 r. w Limburgu. Odtąd rozeszły się jego drogi z ojcem duchownym. Pozostała wierność Matce Bożej Trzykroć Przedziwnej, porządkowi duchowemu, pracy apostolskiej. Będzie to widoczne w miejscach, w których działał duszpastersko. W pracy nauczycielskiej także czerpał przykład ze swego nauczyciela o. J. Kentenicha, wspaniałego pedagoga, dającego wolność uczniom w myśleniu i wypowiadaniu słowa. Po święceniach kapłańskich R. Henkes poszedł własną drogą. Wydaje się, że nie korzystał już z kierownictwa duchowego o. J. Kentenicha, choć nie ma na to pewności. Działał w duchu Ruchu Apostolskiego. Polecał i zapraszał o. J. Kentenicha, jako rekolekcjonistę np. do Kietrza i Branic w 1934 i 1936 r.

Budowniczy pomostów

Bezpośrednio po święceniach R. Henkes został skierowany do Domu Studiów w Szensztacie. Po roku pracy okazało się, że jest bardzo wyczerpany, dlatego pojechał na leczenie do szpitala w Ahrweiler. Okazało się, Richard nie był potulnym i posłusznym pacjentem. Kapelanem w szpitalu był starszy pallotyn Max Kugelmann. Napisał do prowincjała: „Stan zdrowia ojca Henkesa nie jest dobry. Jednak ojciec nie stosuje się do poleceń lekarzy i pielęgniarek. Ojciec Henkes nie dba o siebie, za długo spaceruje, czasami do późnego wieczora”[5]. Po roku o. Henkes już zdrowy, został przeniesiony jako nauczyciel do szkoły pallotynów w Alpach w Niederrhein, a wkrótce do swojego ukochanego Domu Studiów do Szensztat.

W 1930 r. Księża Pallotyni otworzyli szkołę Wincentego Pallottiego w Kietrzu. Do pracy w niej oddelegowano ks. R. Henkesa. Był wspaniałym nauczycielem oraz duszpasterzem młodzieży i rekolekcjonistą. W pracy wewnętrznej zwracał uwagę na troskę o pomnożenie łaski i modlitwę, sakrament pokuty i Eucharystii, gorliwy kult Matki Bożej i przestrzeganie porządku dziennego. Kładł radykalny nacisk na kształtowanie siebie w duchu prawdy w słowie i postawie.

R. Henkes był osobą komunikatywną, lubianą przez otoczenie. Łatwo nawiązywał kontakty. Często odwiedzał parafian, miał wśród nich przyjaciół, co wprowadzało pewne konflikty ze wspólnotą. Wysunięto podejrzenie o jego niestosowne kontakty z pewną kobietą. Nie były prawdą, choć R. Henkes utrzymywał relacje z ludźmi i pracował duszpastersko z kobietami. W Kietrzu zetknął się z ludnością różnych kultur. Pokochał Ślązaków, Czechów. Starał się łączyć ludzi, niwelować różnice i uprzedzenia kulturowe. Tutaj pracował na rzecz Ruchu Apostolskiego z Szensztat. Z jego inicjatywy w ogrodzie pallotyńskim w Kietrzu w 1933 r. powstała kaplica MTA, poświęcona 24 września tego roku. W niej modlił się o. J. Kentenich podczas pobytu w konwikcie pallotyńskim w 1934 i 1936 r.

W tym samym czasie nacjonaliści w Niemczech ogłosili „1000-letnie Królestwo”. Od tej chwili dla R. Henkesa religijna konfrontacja z nacjonalizmem stała się obok zawodu nauczyciela jego drugim powołaniem. Nacjonalizm niósł ze sobą antychrześcijański światopogląd, zwalczał kościoły chrześcijańskie, uśmiercał osoby upośledzone, prześladował na niespotykaną dotąd skalę Żydów, chcąc ich wszystkich zgładzić z powierzchni ziemi. W tym okresie R. Henkes mężnie i otwarcie bronił wartości chrześcijańskich w szkole, podczas kursów rekolekcyjnych dla młodzieży, w swoich kazaniach na ambonach i wśród studentów.

R. Henkes był odważny. Żył dla prawdy wyrażanej słowem i postawą. Wiedział, że musi stawić opór szerzącemu się nacjonalizmowi. Od 1935 r. był już znanym rekolekcjonistą. Głosił kazania w wielu parafiach Śląska. Śledzono go i spisywano jego homilie. Wiedział o tym, a jednak nie poddał się wpływom inwigilacji. Powielał teksty Kolońskiego Urzędu ds. Oceny Nazistowskiego Piśmiennictwa, dające wytyczne i objaśnienia realności i ideologii nacjonalizmu. Rozpowszechniał również encyklikę papieża Piusa XI „Z palącą troską” z 14 marca 1937 r. Przeczytał ją podczas kazań w Zabrzu i Raciborzu. Był autorytetem, bardzo popularnym i wpływowym, dlatego gestapo długo zwlekało z aresztowaniem go.

Ostatecznie został przesłuchany w 1937 r. Przyczyniła się do tego jedna z rodzin, której zaufał i krytycznie odniósł się do zestrzelenia niemieckiego sterowca „Hindenburg”. Przełożeni obawiając się o jego dalsze losy, przenieśli go z Kietrza do Ząbkowic Śląskich. Tutaj rozpoczął pracę w gimnazjum, a także duszpasterstwo wśród świeckich i Ruchu Szensztackiego. Jego przełożonym, który również od tego roku rozpoczął pracę w Ząbkowicach był kolega kursowy i sodalis Josef Hagel. Ich współpraca nie była łatwa. Mieli odmienne zdania odnośnie życia wspólnotowego i duszpasterskiego. J. Hagel zwracał uwagę na koncentrowanie życia wewnątrz wspólnoty, R. Henkes na działania zewnętrzne.

W Ząbkowicach nadal pracował jako rekolekcjonista, dojeżdżając do różnych miejscowości na Śląsku. Ten rejon stał się jego drugą Ojczyzną. Głosił rekolekcje w dużych miastach: w Raciborzu, Zabrzu, Bytomiu i Gliwicach. Czuł się bardzo dobrze na Śląsku. Był dumny z osiągnięć Pallotynów, dokonanych tutaj w krótkim czasie. Charakterystyczną była dla niego także pobożność maryjna, przejawiająca się w szczególnej czci do Matki Bożej Trzykroć Przedziwnej, której obraz umieścił w tutejszej kaplicy MTA. W 1938 r., po zakończeniu roku szkolnego przełożeni zwolnili go z obowiązku nauczyciela. Nadal pracował jako rekolekcjonista. Pozostał tu do 1940 r.

W 1941 r. o. R. Henkesowi groziło powołanie do Wermachtu. Z pomocą przyszedł sługa Boży ks. prałat Józef Marcin Nathan, późniejszy biskup, a wówczas branicki wikariusz generalny archidiecezji ołomunieckiej.  Znali się z czasów pobytu R. Henkesa w Kietrzu, kiedy począwszy od 1935 r. regularnie głosił rekolekcje w domu rekolekcyjnym św. Józefa w Branicach. Według konkordatu proboszczowie nie mogli być powołani do służby wojskowej, dlatego ks. J. Nathan mianował go proboszczem w Strahovicach.

Miejscowość leżała na pograniczu niemiecko-czeskim. W 1938 r. oddziały Wermachtu  zajęły Kraj Sudecki. Poprzednim proboszczem w Strahovicach był ks. dr. Josef Vrchovecky, Czech. Niemcy zmusili go do przejścia do czeskiej części diecezji. Tutaj szczególnie ujawnił się rys osobowości R. Henkesa, jako budowniczego pomostów między narodami. Poruszył go los księdza, jego poprzednika, dzieci wyśmiewanych w szkole, nie umiejących biegle władać j. niemieckim. Piętnował przejawy szyderstwa, kpin, wywyższania się jednych nad drugich. W Strahovicach utwierdził się w przekonaniu, że po wojnie będzie budował mosty między ludźmi. Miał ku temu także wrodzone zdolności, bardzo łatwo nawiązywał kontakt z ludźmi.

Podczas jego posługi duszpasterskiej praca w parafii rozkwitła. Korzystał z braku ograniczeń dla księży niemieckich i sprawował wszelkie nabożeństwa, regularne Msze św., liturgię Wielkiego Tygodnia. Strahovicki proboszcz okazał się również być człowiekiem ogromnej empatii, potrafiącym przeżywać ból z cierpiącymi parafianami, których bliscy polegli na froncie. W tym czasie został mianowany przełożonym pallotynów pracujących na terenie Sudetów. Łączył wspólnotę, kultywował gościnność, organizując na swojej plebani spotkania dla współbraci. Tu mieli miejsc odprężenia, wymiany zdań, dyskusji.

Aresztowanie i obóz koncentracyjny

            W Niedzielę Palmową 1943 r. został aresztowany. W dniu 12 marca w Branicach wygłosił kazanie, którego wysłuchał szpicel. R. Henkesa przesłuchano, lecz uwięziono go dopiero 8 kwietnia w Raciborzu. Okres więzienia był czasem żniwa plonów sianych przez wiele wcześniejszych lat. To owoc jego dojrzewania poprzez cierpienia, wyrzeczenia, samotność, zmagania z Bogiem. Doświadczenia ciemności wiary i walki duchowe przygotowały go do składania największej ofiary  – oddania życia. Słowa z listu napisanego z więzienia do współpracowniczki w Ząbkowicach Śląskich, Hedwig Bul 24 maja 1943 r., oddają stan jego duszy:

„Do dzisiaj jestem w odosobnieniu, co strasznie szarpie nerwy, ale mimo tego jestem psychicznie i fizycznie zdrowy. Poza dwoma dniami w tygodniu mogę codziennie przyjmować Komunię św. i jest to dla mnie wielkim pocieszeniem. Od paru dni mogę iść do pracy chociażby tylko do innego pomieszczenia, gdzie mogę z kimś porozmawiać. Ale i tak jest to droga krzyżowa. Na początku modliłem się jeszcze o wolność, teraz się przemogłem i gdybym nawet musiał iść do obozu, to będę tak samo jak przy moim aresztowaniu mówił Deo gratias. W końcu muszę uczynić prawdą to, co innym głosiłem podczas rekolekcji. Do dzisiaj Pan Bóg strzeże mnie w sposób widoczny; dlatego nie lękam się o przyszłość. Bóg z pewnością nadal obdarzać mnie będzie swoimi łaskami”.

W dniu 10 lipca 1943 r. został przewieziony do obozu koncentracyjnego w Dachau. Otrzymał numer 49642. Po kwarantannie trafił do bloku 26 – dla kapłanów. Początkowo pracował przy uprawie roli. Była to ciężka praca, podczas której SS bawiło się w polowanie na więźniów. Następnie wyznaczono go do lżejszej pracy, choć równie wyczerpującej, w oddziale pocztowym. Tutaj zorientował się, że może ratować więźniów, którym nikt z zewnątrz nie pomagał. Pisał listy z prośbą o pomoc dla konkretnych kapłanów. Wielu pomagał paczkami żywnościowymi, które przysłali mu parafianie ze Strahovic, ze Śląska. Jego osobą kontaktową była gospodyni Paula Mikietta. Jego aktywność i solidarność z innymi została zauważona i prawdopodobnie za karę przeniesiono do oddziału transportowego. Była to niebezpieczna praca polegająca na wynoszeniu zmarłych i przygotowywaniu ich ciał do przeprowadzenie eksperymentów, przy której istniało ryzyko zarażenia się chorobami zakaźnymi. Później sprawował funkcję zaopatrzeniowca na bloku 17. Pracował jako stołówkowy. Wówczas mógł pomagać więźniom „organizować” jedzenie z kantyny.

W obozie widoczna była jego ofiarność w stosunku do bliźniego. Dostrzegał potrzebujących i pomagał im, narażając własne życie. Zaprzyjaźnił się także ze sługą Bożym ks. Josefem Beranem (1888-1969), późniejszym arcybiskupem Pragi i kardynałem. Przy każdej nadarzającej się okazji dyskutowali, podtrzymywali się na duchu, wymieniali myśli. R. Henkes snuł plany budowania mostów. Patrzył w przyszłość. W wieku 43 lat, w obozie, zaczął uczyć się j. czeskiego. Uczenie w obozie dawało mu sens i odciągało myśli od drastycznej rzeczywistości, choć nauka, szczególnie języków zawsze sprawiała mu trudności. Przyjacielem w życiu obozowym był dla niego także ks. Eduard Allebrod, pallotyn, z którym pracował w Ząbkowicach Śląskich.

W grudniu 1944 r. w obozie wybuchła epidemia tyfusu plamistego. Do pracy na bloku 17., gdzie szerzyła się choroba, należało mycie śmiertelnie chorych i usuwanie zmarłych. W duchu miłości także potajemne przynoszenie im Komunii św. i czuwanie przy umierających. R. Henkes nie zostawił ich. Mógł zrezygnować. Dał się zaszczepić, ale wiedział, że naraża swoje życie. Dobrowolnie pielęgnował chorych. Nie był przymuszany, by do nich chodzić. Nie wiemy, czy przeżywał rozterki wewnętrzne. Widoczna natomiast jest jego postawa – miłość bliźniego i gotowość do ofiary. Po kilku tygodniach zaraził chorobą się i umarł na tyfus plamisty 22 lutego 1945 r., 66 dni przed wyzwoleniem obozu.

Pogrzeb ks. R. Henkesa

Współtowarzysze niedoli, widzący nadzwyczajną postawę R. Henkesa, postarali się o oddzielne spalenie jego prochów. W tym celu przekupili strażnika żywnością i tytoniem. O. J. Kentenich miał już duży wpływ w obozie rewirowym, dlatego dzięki jego usilnym staraniom i paczkom żywnościowym, które otrzymywał, doprowadził do wystawienia w trumnie ciała ks. R. Henkesa. Zatrzymano je do następnego dnia, na który planowano pożegnalną uroczystość. Następnego dnia zmarł również bł. ks. Wincenty Frelichowski i ks. Zygmunt Mikołajewski. Ciała tych trzech kapłanów zostały wystawione w kaplicy obozowej i pożegnano ich modlitwą. Polscy i niemieccy kapłani wspólnie żegnali swych współbraci. Odbywało się to oczywiście bez wiedzy władz obozowych.

Skremowane prochy R. Henkesa zostały przetransportowane do Limburga i pochowane na cmentarzu pallotyńskim. Msza św. i pogrzeb odbyły się 7 lipca 1945 r. Kazanie wygłosił ks. Josef Fischer. Podkreślił w nim, życie R. Henkesa jako ofiarę dla Chrystusa i jego głęboką pobożność maryjną. W 1990 r. prochy R. Henkesa zostały złożone w grobowcu biskupim na cmentarzu pallotyńskim.

Droga do beatyfikacji

Bezpośrednio po śmierci R. Henkesa jego osoba została prawie zapomniana. Księża Pallotyni byli zajęci reorganizowaniem prowincji, Ruch Szensztacki przeżywał trudności i wizytację apostolską. Dawni parafianie zostali rozproszeni na skutek powojennych przesiedleń ludności. Jego czechosłowacki przyjaciel bp J. Beran przebywał w komunistycznym więzieniu. Postać ks. R. Henkesa wzbudziła zainteresowanie dopiero u badaczy losów księży w Dachau. Pierwsze starania w kierunku beatyfikacji podjęła w 1982 r. „Wspólnota Księży Obozu Koncentracyjnego w Dachau”. W tym okresie, pod kierunkiem o. Wilhelma Schützeichel, powstało też „Koło Przyjaciół Richarda Henkesa”. Natomiast o. Ludwig Mütz, prowincjał w Limburgu, a następnie rektor generalny w Rzymie, pochodzący z Ruppach, zbierał ważne dokumenty dotyczące R. Henkesa. W 2000 r. Konferencja Episkopatu Czech poparła pallotynów w procesie beatyfikacyjnym. Został on otwarty 24 maja 2003 r. przez ks. bp. Franza Kamphausa z Limburga. W dniu 23 stycznia 2007 r. akta przekazano do Rzymu. Beatyfikacja została zaplanowana na 15 września 2019 r.

Zakończenie

Richard Henkes, męczennik miłości i budowniczy pomostów został beatyfikowany w niedzielę 15 września 2019 r. W kalendarzu liturgicznym w zwykły dzień  przypada wspomnienie Matki Bożej Bolesnej. Charakterystyczne, że ten kapłan, którego droga życia była związana z wieloma cierpieniami, został wyniesiony na ołtarze, gdy Kościół wspomina Maryję i Jej serce przeszyte mieczami boleści. Znamiennym jest również, że dokonała się w dniu śmierci jego pierwszego ojca duchownego i kierownika sługi Bożego o. J. Kentenicha. Wszystko, co ważne było za jego życia, przeplata się również po śmierci, a dla nas stanowi wymowny znak.

Ks. R. Henkes, człowiek wielkiego ducha, nie mieszczący się w zwykłych ramach powszedniego życia, może nas wiele nauczyć. Widzimy go walczącego ze skłonnościami natury, rozczarowanego sobą, doświadczonego ciemnością wiary, targanego wewnętrznymi niepokojami. Zauważamy, że szukał pomocy, a jednocześnie nie umiał jej znaleźć. I trwał w cierpieniu, mimo, iż brakowało mu sił i cierpliwości. Wgłębiając się w jego biografię, dostrzegamy, że każda chwila i doświadczenie ma sens, choć może od razu nie jest widoczny. Przynosi również plony, kształtuje nas i rozwija. R Henkes uczy nas ufności i radosnego patrzenia w przyszłość. Buduje jego zawierzenie w miłości do Matki Najświętszej, wytrwałość w apostolacie i przy Bogu.

[1] List R. Henkesa do J. Kentenicha, Griesheim, 7.07.1918 r.

[2] Erinnerung an Josef Engling; niedergeschrieben von R. Henkes im Noviziat für Herrn P. Josef Kentenich, 20.06.1920 r.

[3] List ks. R. Henkesa do J. Kentenicha 3.06.1925 r.

[4] List ks. R. Henkesa do J. Kentenicha 4.06.1925 r.

[5] http://pater-richard-henkes.de/chronik.php.

Poprzedni wpis
Pielgrzymka do Suchatówki
Następny wpis
Poświęcenie i otwarcie DROGI MAŁŻEŃSKIEJ w WINOWIE

Podobne wpisy