Wyobraźnie dzieci porusza widok chyba każdego samolotu, helikoptera, paralotni. Im niżej leci, tym dziecko dłużej z uniesioną i przytuloną do czoła dłonią wygląda powietrznego statku. Pamiętam, jak na osiedlu, na którym się wychowywałem, w moim rodzinnym domu, kiedy tylko było słychać turkot silnika samolotów, natychmiast biegliśmy z braćmi do okien, żeby tylko zobaczyć przez chwilkę obiekt naszych wyobrażeń. Oczywiście na dworze, kiedy spotykaliśmy się z kolegami szeroko komentowaliśmy to nadzwyczajne zjawisko. Marzeniem każdego dziecka było wejście do samolotu, a szczytem marzeń było wejście do kabiny pilota, nie mówiąc już o potrzymaniu przez chwile sterów. Te odległe, ledwo widoczne, wysoko lecące samoloty pasażerskie pozostawiające za sobą białe kreski były jak kosmos niedostępny dla nas maluchów. Wnętrze takiego samolotu było dla nas jak świątynia techniki, które czasami można było przez chwilkę oglądać w filmach, najczęściej niestety katastroficznych. Ach te samoloty. 

            Co ma samolot wspólnego z Szensztatem? Otóż ma jedną bardzo istotną cechę, która w sposób bardzo prosty i piękny ukazuje to, co jest rysem charakterystycznym drogi do świętości potraktowanej poważnie przez członków naszej Rodziny. Czy jesteśmy powołani do świętości? Co do tego nie mamy wątpliwości. Jeżeli przeczytamy nasze Akty Założycielskie, to dla o. Kentenicha jest to jasne, oczywiste. Wielokrotnie w swoich konferencjach poniedziałkowych podkreślał to wezwanie, zaproszenie Boga Trójjedynego i MTA poparte potęgą Jego miłości. Dziwny byłby widok muchy, która tylko i wyłącznie chodzi piechotą. Jak to?! Mucha ma latać i już! Tak została zaprojektowana i już. Może się to porównanie do muchy wydawać troszkę nieadekwatne, ale jeżeli dobry Bóg z tak wielką troską zaprojektował muszkę, to i ileż bardziej i z jeszcze większą miłością pochylał się nad nami, Jego dziećmi, kiedy każdego nas misternie i własnoręcznie utkał w łonach naszych mam. Dał nam tę zdolność otwierania się na Niego i przyjmowania Jego miłości, ale również uzdolnił nas do okazywania Mu miłości. Otóż tym co łączy nas i obsługę tych powietrznych statków jest to, że wymagamy bardzo uważnego i stałego doglądania, jeżeli nie mamy się stać duchową kupką złomu, rozbitkami powietrznymi lub ludźmi widmami pośród tego świata. Zły nas chce do tego zapędzić, ale to Maryja tej kanalii miażdży głowę i zwycięża we wszystkim. Wymaga to jednak nieustannego czuwania nad sobą, bo jesteśmy dużo bardziej skomplikowanym organizmem niż cud techniki, jakim jest samolot. Wiele więcej dzieje się lub nie dzieje się pod powierzchnią naszego zachowania. Oczywistą cechą każdego pilota jest odwaga i przekonanie, że dzięki wiedzy, wyszkoleniu i wierze dolecą bezpiecznie do celu swej podróży. On sam i pasażerowie, którzy powierzyli mu swój los. Cóż szczególnego robi pilot, że nabywa to przekonanie, że powinien dolecieć, że ta wiara graniczy z pewnością. Robi to, co może. Zanim wystartuje upewnia się, że wszystko co powinno być załączone, jest uruchomione i działa. Co mówi o tym, że działa? Diody, lampki, przełączniki podświetlane, sygnalizatory dźwiękowe. Dużo jest tego na pokładzie samolotów. Co daje pewność, że wszystkie istotne parametry i podzespoły zostały załączone? Ołówek i kartka z wyliczonymi podzespołami i miejscem w kratce, aby potwierdzić haczykiem, że zostało sprawdzone lub załączone. Dlaczego? Istotne jest to, by wystartować, lecieć, dolecieć i wylądować bezpiecznie, samemu lub z pasażerami na pokładzie mojej wiary i od niej zależnych. Wiara lub niewiara jednego umacnia lub osłabia resztę. Pisemna kontrola albo autokontrola potrzebna jest również w życiu wiary, aby nie ulec pokusie ulegania mirażowi wrażeń, opinii o sobie samym, wyobrażeniom o swojej świętości, która może być nadętym targowiskiem autoprezentacji. Fakty, uporczywa i wytrwała praca nad sobą daje mi rzeczywisty obraz mnie samego, bo na przestrzeni dnia, tygodnia, miesiąca moja wierność opisana na kartce papieru staje się jak rozlana woda w płytkim talerzu. Widać wszystko, to bardzo dobrze. Mogę zacząć stawać w prawdzie o moich motywacjach, wytrwałości. Mogę cieszyć się z tego, że to co wydawało się tylko mrzonką, celem tak odległym staje się faktem, owocem bożej łaski i mojej współpracy. Ktoś powie, że jest przesadą taka samokontrola i wyrażanie jej wobec kogoś, w kim pozwalamy się prowadzić osobiście Jezusowi, tzn. stałemu spowiednikowi. Może, ale czy wielkie projekty i wynalazki powstawały bez kontroli, bez notatek, bez sformalizowanej pisemnej dyscypliny? My dzieci Szensztatu mamy taką praktykę, bo tu nie chodzi tylko o urządzenia i wynalazki, ale o wielki projekt Boga, którym jest nasza świętość, będąca kluczowym elementem odnowy i odbudowy Kościoła. Ja mogę i powinienem być świadomym współpracownikiem Boga żywego i MTA. Jak stwierdzę, gdzie byłem? Jak stwierdzę jaką drogę przebyłem? Jak stwierdzić mogę, co zdobyłem pociągnięty łaską, co stało się stałym usposobieniem i potrzebą serca, cnotą upragnioną przez Jezusa w moim sercu? Jak stwierdzę, że to, z czego zrezygnowałem w imię miłości do MTA było rzeczywistym balastem, śmieciami, jak by powiedział św. Paweł, spowalniającym mój postęp w świętości? Jak mogę stwierdzić, że było warto? Jak stwierdzić, że cele jakie dobry Bóg stawiał i stawia przede mną, są realne i do osiągnięcia, bo na przestrzeni mojej historii zbawienia przeszedłem nie jedną pustynię i stoczyłem niejedną walkę w Imię mojego Boga z poganami moich przyzwyczajeń i pragnień głęboko ukrytych we mnie? Widzicie, możemy udokumentować naszą drogę na piśmie w naszym dzienniczku bożych zamiłowań. Fakty wynikające z weryfikacji realizacji postanowień szczegółowych i duchowego porządku dnia mogą i powinny stać się materiałem dowodowym dla nas potrzebnym do rozpoznawania prawdziwego oblicza naszego serca. MTA mówi, abyśmy udowadniali Jej miłość, że na serio traktujemy Jej wybór i zaproszenie do wzrostu w miłości, do bycia Jej skutecznym narzędziem. To nic nie szkodzi, że nie kochamy w sposób doskonały według naszego mniemania, bo nasze mniemanie często bywa odległe od pragnień Boga, ale rzeczywiście nasza nieporadna miłość powierzona hojności Boga i od niej całkowicie zależna staje się pochodnią jasną, zaświeconą przez MTA i w Jej ręku trzymaną jako dowód, że świętość jest piękna, urzekająca, pociągająca i możliwa tu i teraz. Czy możliwe jest, by bez tej pisemnej kontroli wzrastać w świętości? Pewnie tak, ale my jesteśmy zaproszeni, by dystans dzielący nas do prawdziwej, pokornej, odważnej świętości pokonywać w siedmiomilowych butach. Można iść krętymi ścieżkami bez mapy, ale ten szlak przebyty poprzez zapis na mapie życia jest w stanie nam wskazać, czy już tak błądziliśmy, czy już nam się wydawało oraz jaki jest kolejny etap, ćwiczenia. Szlak w Szensztacie wyznacza MTA i Ona osobiście wzięła odpowiedzialność za to, byśmy szybko doszli do wyżyn świętości i na tych wyżynach paśli się patrząc na kolejny szczyt. 

            Jaka jest nasza odpowiedź? Czy tajemnica rzetelności odkrywana przed nami przez MTA w IN BLANCO staje się czymś pociągającym? Czy możemy zwlekać? Nie możemy. Nasze kochane Siostry odkrywały przed nami na początku naszej formacji możliwą do przebycia drogę jaką możemy pokonać jako doskonałe nabożeństwo. Dlaczego nabożeństwem nazwałem tę drogę? Ponieważ w tej drodze wszystko staje się okolicznością spotykania się z Bogiem, prowadzeniem ożywionego dialogu z Nim, doświadczaniem Jego miłości i przekraczaniem mocą Jego łaski naszego ograniczonego pojęcia o miłości zakorzenionego w ukrytym pytaniu: Co ja z tego będę miał i za jaką cenę. Całe życie, we wszystkich okolicznościach nakierowane jest na odkrywanie i przeżywanie, doświadczanie i przylgnięcie do Boga. Naszym kochanym Synom często powtarzamy, że nie da się czegoś jak w grze “zkraftować”, ale wysiłek, skierowany w rozeznanym kierunku jako wolę Boga, przyniesie trwały owoc wzrostu w danej dziedzinie. Duch tego świata chce nas odciągnąć od wioseł proponując drogę łatwą i przyjemną, drogę konsumpcji. MTA, ukochana Matka w Imieniu Boga w Szensztacie proponuje nam coś odmiennego: drogę wierności, drogę radości wynikającej z totalnego dziecięcego polegania i zaufania, drogę miłosierdzia względem siebie i tych, których Bóg stawia na drodze życia, drogę ofiary z wszystkiego oraz środowisko naturalnego naszego funkcjonowania, którym jest Serce Boga. Pewnie wielu martwi się, czy da radę. Nie martw się o to!!! Maryja nie pyta o to, czy dasz radę. Maryja pyta, czy chcesz. Tak, Maryja potrzebuje naszej decyzji, tu i teraz. Ona zatroszczy się o wszystko. Ona już zatroszczyła się o wszystko. Dajemy nura w głębię Szensztatu? Droga jest pewna, owoce wielkie. Popatrz, to zaproszenie dotyczy Ciebie. Oddajmy MTA nasze kokpity i stery. Ona mówi: Jesteś gotowy! Tak, Ty. Poważnie. 

Mariusz Borkowski (Liga Rodzin archidiecezji katowickiej)

Poprzedni wpis
Formacja wstępna Rodzin przy Sanktuarium Wierności
Następny wpis
„W ręku Garncarza” – nutka refleksji po rekolekcjach

Podobne wpisy